Ks. Piotr Skarga: Żywot św. Kutberta, biskupa, benedyktyna (20 marca


ŻYWOT Ś. KUTBERTA BISKUPA LINDYFARNEŃSKIEGO, pisany od
doktora kościelnego wielebnego Bedy, Tomo 3. lib. 4, hist. Aug.
cap. 27, 28 etc. Żył około Roku Pańskiego 680.

Kutbertus kmieciego i podłego stanu, do ośmiu lat był bardzo dziecinnym, a do próżności, igrania, biegania, skakania, bicia sią i innych chłopięcych zabaw skłonny; między rówiennikami chciał być we wszystkiem pierwszy. Czasu jednego bądąc między wielką gromadą dzieci, gdzie z innemi skacząc, coś nieprzystojnie sobie poczynał, dzieciątko jedno we trzech lat do niego przystąpiło i jako kto stateczny, poczęło go upominać, aby onego igrania śmiechów przestał, a statecznie się zachował. On sią z niego śmiał i gardził niem, a dziecię do nóg jego przypadłszy, tak bardzo płakało, iż się wszystkie dzieci zbiegły, a utulić go nie mogły; pytał go: Coć sią dzieje? a ono drugi raz na Kutberta zawołało: Czemu święty biskupie Kutbercie, stanu swego nie czcisz, a tak z dziećmi igrasz, ty, który i starszych nauczycielem być masz ? Dopiero Kutbertus słowa one w serce wziął a bardzo sią trwożył i ujął tak, iż na potem nigdy nic dziecinnego sobie nie poczynał, ale wszystko serce swe ku Panu Bogu obrócił; i mało co potem, przepuścił na niego Pan Bóg wielki ból w kolanie, iż go nikt zleczyć i ulżyć bólu nie mógł. Wyniesiony na podwórze, gdy stękając leżał, jeden młodzieniec na koniu do niego przyjechał i pytał go jeżeliby go chciał do gospody przyjąć? On rzekł: Radbym bardzo tobie służył panie mój, ale widzisz co się ze mną dzieje; stać na nogi nie mogę, a wielką boleść cierpię. On z konia zsiadłszy nogę oglądał i kazał mu, aby pszenicznej mąki z mlekiem uwarzywszy, kolano mazał; to wyrzekłszy pojechał, a ś. Kutbertus tak uczynił i pręciuchno ozdrowiał. Tedy zrozumiawszy, iż to był Anioł Boży, na jego zleczenie posłany, bardzo się Pana Boga rozmiłował i służyć mu tem pilniej umyślił, a Pan Bóg łaski mu swej przyczyniał i takie rzeczy objawiał, któremi się do gorętszej służby jego pobudzić mógł.

Jednego czasu, gdy w nocy nad trzodą straż czynił, ujrzał Kiebo otworzone i jednę duszę idącą z wielką
czcią i silnym pocztem Aniołów Bożych, które widzenie powiedział towarzyszom; alić skoro dzień, dowiedział się, iż umarł biskup Lindyfarneński Aldanus, człowiek świętego żywota. Raz w drodze jadąc w piątkowy dzień, w stąpił do jednego dobrego gospodarza, który go do stołu swojego prosił; a on się postem piątkowym wymawiał, jeść aż w wieczór nie chcąc. Dawał mu na drogę nieco ku jedzeniu, widząc, iż nic na koniu niema, a gospoda druga daleko była, ale on nic wziąść nie chciał. Gdy w drodze zamierzchnął, stanął przy jednej chałupce pasterskiej, chcąc tam przenocować, a dnia w poście i na modlitwie czekać. Koń jego słomę z onej chatki wywłócząc, wytrząsnął coś obwinionego w chustce, którą gdy podniósł, znalazł w niej bochen chleba i sztukę mięsa. Tedy chwalić Pana Boga począł, który sługi swe poszczące opatruje; a nie jadłszy mięsa, połowicę dał chleba koniowi, a sam się drugą połowicą posilił. Od tego czasu myślić o klasztorze i ciasnym żywocie począł, żadnej się nędzy i głodu nie bojąc, gdyż już był doznał, jako Pan Bóg opatrować umie tych, co mu w prostocie serca służą. I wstąpił do klasztoru, na imię Mairlos, gdzie przyjęty od Boizyla sławnego żywotem świętego człowieka, w cnotach wszystkich zakonnych kwitnął.

Był człowiek ludzki i wdzięczny, a rozmowny, a na siłę duży do wszystkiej roboty, dowcipny do czytania i nauki. Wpadł raz w wielką niemoc, iż o zdrowiu jego bracia zwątpiwszy, całą noc za niego modląc się nie spali, bo widzieli zdrowie jego być klasztorowi potrzebne. Powiedziano mu rano, iż bracia za cię się dziś modląc nie spali, a on rzekł: A czemuż ja leżę? iżali te modlitwy takich ludzi od Pana Boga wysłuchane nie są? daj mi łaskę i ubranie i wstawszy zaraz chodził i był zdrów. Dziwna wiara tego człowieka, a tak proste ku Panu Bogu serce, iż umiał u siebie modlitwę braci swej tak drogo ważyć. Gdy wyzdrowiał, zawołał go ku sobie tajemnie Boizylius ś. przełożony jego i rzecze (bo miał ducha prorockiego w wielu rzeczach): Otoś zdrów, bracie, już teraz nie umrzesz ale ja po siedmiu dniach umrę; zostańże tu, nauczę cię rzeczy potrzebnych póki mogę; bo wiem, że ty biskupem będziesz. A św. Kutbertus nie śmiał w niczem wątpić, to i Boizylus powiedział, bo wiedział o świątobliwości jego tedy go spytał: A co mamy przez te siedm dni czytać? Odpowiedział Boizylus: Jana ś. Ewangelię. Czytali tedy ją nie dwornie się w rzeczy trudne w dając, ale tylko wiarę w sobie, która w miłości robi, czytaniem pomnażali. Gdy siódmy dzień przyszedł, powiedziawszy wiele przyszłych a prorockich rzeczy ś. Kutbertowi Boizylus, wesoło tego żywota dokończył.

Po śmierci jego za starszego Kutbertus obrany jest. Rządził świątobliwie klasztor i bracią w bojaźni Bożej i powinności zakonnej. A na tem nie przestając (tak jako też to czynił przodek jego Boizylus), do miast i wsi uciekał i słowo Boże ludziom opowiadał, i wiele ich zwłaszcza w powietrze, z grzechów i czarów, którzy plagę onę Bożą czartom przypisywali, wyswobadzał. Był ten obyczaj u Anglików starych, skoro się do wsi kapłan albo zakonnik ukazał, wnetże się do niego lud zbiegał, słowa Bożego słuchał i zdrowemu a zbawiennemu upominaniu dosyć czynił. Św. Kutbertus, iż człowiek był wymowny w kazaniu i spojrzeniem wdzięczny słowa jego ludzkie serca tak przenikały, iż wszyscy jawnie mu swoje grzechy i złości powiadali, mniemając, aby wszystkie myśli ich wiedział, a żałując za grzechy, lepszy żywot zaczynali. Tam najczęściej chodził, gdzie między górami ludzie prości i grubi rzadko kapłana widywali, starając się o ich zbawienie tak iż się czasem i przez miesiąc do klasztoru nie wracał. Brat go jeden spostrzegł, iż on w nocy po szyję zabrnąwszy w morze, chwalił Pana Boga, modlitwą czyniąc a dręcząc ciało swoje; a skoro dniało, godzin zwykłych z bracią nie omieszkał. Miał jednego starostą królewskiego, Hidmera imieniem, u którego często wychodząc na nauką ludzką, gospodą miewał; tego też żona bardzo była nabożną i jałmużnicą wielką, ale za dopuszczeniem Pańskiem srodze od czarta trapiona, iż trząść się, wołać i prawie umierać poczęła. Bieżał tedy mąż jej do św. Kutberta, prosząc, aby kapłana do spowiedzi i z Najświętszym Sakramentem posłał do żony jego; wstydził sią powiedzieć, iż od czarta gabana była, i przeto samego mieć nie chciał, aby nie pomyślił, iż obłudnie Panu Bogu służyła. Ale św. Kutbertus duchem prorockim poznał, co było, i sam z nim jechał, a w drodze mu powiedział: Wiem, iż twoją żoną czart trapi, a ty się wstydzisz tego mnie oznajmić. Mniemasz, aby czarta tylko na złe a grzeszne Pan Bóg dopuszczał; często za tajemnym sądem a mądrością Bożą i na dobre a niewinne to przychodzi. Lecz bądź tego pewien, niż tam dojedziemy, czart ten nas czekać nie będzie, ale uciecze, a żona twoja zdrowa przeciwko nam wynijdzie. I tak sią wszystko stało. Wyszła i uzdy się konia św. Kutberta dotykając, zupełne zdrowie z weselem wzięła.

Był potem ten św. Kutbertus do innego klasztoru z posłuszeństwa na wysep Lindyfarneński przeniesiony. Bo ten wysep acz jest mały, a ma biskupa swego; wszakże wszystko tam mnisi mieszkają. Bo pierwszy tego wyspu biskup był Aldanus mnich i żył z swymi klerykami i kapitułą po mnisku i do tego czasu każdy biskup tak się sprawuje, iż jego wszyscy kapłani i księża obrawszy sobie jednego opata, wszyscy zakonny żywot wiodą. Taki obyczaj sprawowanie kościoła pochwalił Grzegorz św. Wielki, gdy go o to pytał Augustyn św., który z posłania jego pierwszym był biskupem w Anglii, dając mu znać, iż taka społeczność jest na wzór Kościoła Apostolskiego na początku, gdy żaden nic swego, ale wszystko wolnie wszyscy mieli. Tam tedy i do tego klasztoru przyszedłszy, gdy znalazł bracią nieco od reguły i ustaw świętych Ojców odeszłą, pięknie je i skromnie znosił, pomału je najpierwej od zwyczajów niedobrych odwodząc. A gdy o zakonnych ustawach upominania do nich czynił, srodze mu się drudzy sprzeciwili i ostro odmawiali, a on cichuchno mówiąc, wstał i odchodził i im odejść kazał. A nazajutrz, jakoby nic wczoraj nie ucierpiał, o temże mówiąc, lekuchno ich skromił i unosił, iż to uczynił, co chciał. Bo był człowiek wielki w cierpliwości, a zasmucać się nigdy i złej myśli pokazać nie umiał, zawżdy na twarzy wesołym zostając. I w pracy i niespaniu był mocny, cztery nocy czasem na łóżku nie postał, modlitwy i posługi braterskiej pilnując. A jeżeli sią trochą po obiedzie albo czasu innego przedrzemana brat go który mając potrzebą, przebudzić nie śmiał, tedy go karał o to, mówiąc: Nikt mi sią w tem nie uprzykrzy, ale mię raczej uweseli; gdy mię przebudzi, abym co mógł pożytecznego czynić i myślić. Przy Mszy i Najświętszej ofierze, dar miał skruchy i łez, tak iż śpiewając, więcej jęczał, niźli śpiewał. Długo on klasztor sprawując, za dozwoleniem starszych swoich udał sią na osobny i pustelniczy żywot, kryjąc sią już z oczu ludzkich a chcąc samem sią tylko niebieskich dóbr rozmyślaniem bawić, postępując, jako Pismo mówi, z cnoty w cnotą, od żywota pracowitego, do żywota szczerze bogomyślnego. I znalazł sobie daleki wysep na morzu, Farne nazwany, na którym nikt nigdy, dla nagabania czartów, mieszkać nie mógł. On mocą Chrystusową ziemią opanowawszy i nieprzyjaciele wypędziwszy, żywot tam wiódł rajski, samej modlitwie i chwale Bożej a rozmyślaniu służąc.

Gdy go bracia tam nawiedzali, często ich upominał, aby sią jego pustelniczemu żywotowi nie dziwowali, a przeto mu więcej świątobliwości nie przyczytali. Bo słusznie, powiada, żywot zakonny a klasztorny chwalić się ma, i doskonałość tych jest dziwna, którzy sią we wszystkiem starszemu swemu poddają i na jego rozkazanie czynią modlitwy, posty i inne duchowne i cielesne roboty. Znam zakonników, powiada, wiele, z których serca czystością zrównać nigdy nie mogą, a zwłaszcza mego miłego Boizyla, który mię wychował i nauczył i wiele mi prorokował. Co mi się wszystko spełniło, okrom jednej rzeczy, od której mię uchowaj Boże; a to rozumiał o biskupstwie. Zachorowała jedna ksieni albo abbatyssa, siostra królewska, bardzo bogobojna i zakonna panna, na imie Elfleda, gdy niemoc lekarstwa nie miała, zawołała, mówiąc: Gdybym mogła mieć lada cząstką z szat mego Kutberta, byłabym zdrową. I po chwili jeden jej przyniósł pas od ś. Kutberta, który już o jej niemocy wiedział. Ona skoro sią nim opasała i sama ozdrowiała, i druga panna chora bardzo na głową tymże pasem (jako niegdy chustką św. Pawła Apostoła) zleczona jest. Duchem prorockim tejże ksieni o śmierci i zabiciu króla, brata jej, tajemnie opowiedział i o tem, kto królem być miał, oznajmił.

Potem rychło na biskupstwo Lindyfarneńskie mocą z onej pustyni wzięty, nic chęci ku Panu Bogu nie odmienił, ale tenże żywot prowadząc, jeszcze większemi cudami wsławionym zostawał. Żoną jednego komesa pokropieniem wody święconej uzdrowił; żegnanym olejem drugiego także zleczył; i wiele innych cudownych dobrodziejstw ludziom przez niego Pan Bóg czynił. Będąc dwie lecie na biskupstwie i wiedząc o swej blizkiej śmierci, złożył biskupstwo a do onej się swej pustyni na wysep on Farne puścił, aby już tam w samej zabawie rzeczy Boskich i daleki od ludzkiego towarzystwa, a bliższy anielskiego będąc, ducha Panu Bogu oddać mógł. Gdzie przez dwa miesiące przemieszkawszy, srogą i wielce ciążką niemocą przez pięć dni zdjęty, bez żadnej pomocy sam jeden zostając i ciężkie szatańskie pokusy około wiary cierpiąc, jako sam powiadał, doświadczenie cierpliwości swej i koroną nadziei swej odniósł. I przez one pięć dni, żaden brat dla niepogody przypłynąć do niego nie mógł, aż dnia szóstego przyjechawszy bracia, ledwie żywego zastali i mówili mu: Znać iżeś bardzo zdjęty niemocą, a nie chciałeś mieć nikogo przy sobie. I spytali go, co jadł przez te pięć dni? A on im pod słomą pięć cebul ukazał; jedna tylko z nich była na pół skąsana, i rzekł: Taka była wola Boża, iżem bez ludzkiej pomocy tak wiele złego ucierpiał, przez wszystek czas, którego tu był, moi przyjaciele przykrzejsi mi nigdy nie byli, jako przez te piąć dni. I tam już bracią żegnając, upominał je do spólnej miłości, zgody i pokory, a wiarowania sią odszczepieńców i tych, którzy nie swego czasu Wielkanoc święcą, a w jedności Kościoła powszechnego nie żyją. Lepiej powiada, jeżeli do tego przyjdzie, żebyście i z tej ziemi wyszli, a miejsca sobie innego szukali i moje kości proszą was z sobą weźmijcie a niźlibyście pod odszczepieńcami i heretykami żyć mieli. Potem Przenajświątszą Swiętość wziąwszy, oczy i ręce w Niebo podniósłszy, duszą do wiecznego wesela wypuścił. Roku Pańskiego 688. Po śmierci niezliczonemi cudami jako i za żywota słynął i ciało jego po lat jedenaście podniesione, żadnej skazy nie znało; na wieczną sławą i pokłon Panu Bogu naszemu, który w jedności Trójcy Świętej króluje na wieki.



Ks. Piotr Skarga ,,Żywoty Świętych Starego i Nowego Zakonu na każdy dzień T.I", str. 275-278