Błogosławiony Anioł z Akry, Kapłan z Zakonu Braci Mniejszych Świętego Franciszka Serafickiego Kapucynów.


30-go Października.

BŁOGOSŁAWIONEGO ANIOŁA Z AKRY
KAPŁANA Z ZAKONU BRACI-MNIEJSZYCH ŚWIĘTEGO FRANCISZKA SERAFICKIEGO
KAPUCYNÓW .

Żył około roku Pańskiego 1739.
(Żywot jego był napisany przez jednego z kapłanów tegoż zakonu).

Błogosławiony Anioł od miejsca swego urodzenia zwany z Akry, przyszedł na świat roku Pańskiego 1669 w temże miasteczku, położonem w Królestwie Neapolitańskiem, z rodziców niezamożnych, a w cnoty chrześcijańskie bardzo bogatych. Jak każdy prawie święty tak i on od lat najmłodszych, wielce był do Matki Bożej nabożny. Miał lat pięć, kiedy łącząc do tego już i umartwienia ciała, na posypanych ostrych kamykach na ziemi klękał, długo się modląc przed obrazem przenajświętszej Maryi Panny, a wtedy widywano czasem jak z tego obrazu wychodziła światłość, która go ogarniała. Wychowany był bardzo starannie, gdyż go sami rodzice od dzieciństwa do stanu kapłańskiego przeznaczali.

Bardzo jeszcze był młody, kiedy do Akry przybył na misyą ojciec Antoni z Oli wady kapucyn wielkiej świątobliwości. Na błogosławionym Aniele takie wrażenie zrobiły kazania jego, że odbywszy przed nim spowiedź z całego życia, postanowił wstąpić do tegoż zakonu. Zanim doszedł do lat do tego właściwych, wiódł życie bardzo od świata odosobnione, oddając się tylko naukom i modlitwie. Codzień długie godziny, a niekiedy i część nocy, przepędzał w kościele przed przenajświętszym Sakramentem. Doszedłszy lat ośmnastu w stąpił do nowicyatu ojców Kapucynów, lecz go ztamtąd wywiódł zły duch, przewidując ja k świętym zakonnikiem on zostanie. Po niejakim czasie, żałując tego, wstąpił po raz drugi, i znowu wyszedł, ulegając jakiejś chorobliwej melancholii, którą piekło na niego zesłało.

Gdy wrócił do miasta rodzinnego, stryj chciał go ożenić, znaczny mu zapisując majątek, lecz Anioł za dar ten podziękował, a ciągle się modlił żeby mu Pan Bóg dał pójść za jego pierwotnem powołaniem. Wysłuchanym też został i postanowił po raz trzeci wstąpić do nowicyatu. Udając się do klasztoru w Montalte, gdzie przebywał podówczas prowicyał Kapucynów, nadszedł nad rzekę nadzwyczaj wezbraną, a nie zastał czółna ani przewoźników. Zakłopotany tem bardzo, zaczął się modlić, i oto stanął przed nim człowiek ogromnej postawy, który go wziął na barki i na drugą stronę rzeki go przeniósł. Anioł chciał mu zapłacić, lecz ten w tejże chwili zniknął. Później objawił mu Pan Bóg że byłto tenże zły duch który go z nowicyatu wyprowadził, a którego Pan Bóg tą razą zmusił, aby mu do wstąpienia do klasztoru dopomógł.


Przyjęty po raz trzem, jeszcze nie był wolny od pokus odwodzących go od zakonnego życia. Rozbudziły się w nim tęsknoty za światem, za świetnym związkiem jaki mu stryj nastręczał, a w przesadnem świetle przedstawiała mu się ostrość Reguły kapucyńskiej. Lecz Anioł znał się już na tych zasadzkach szatańskich, i uciekł się do gorącej modlitwy. Pewnego razu, gdy pomimo tego zdało mu się iż tej pokusie ulegnie, idąc korytarzem padł na kolana przed wizerunkiem Pana Jezusa ukrzyżowanego i zawołał: „Panie patrz na moję nędzę, i przybądź mi na ratunek," i w tejże chwili usłyszał wyraźny głos z krzyża do niego mówiący: „Naśladuj brata Bernarda z Korleonu kapucyna, a wytrwasz." Dowiedziawszy się tedy iż ten wielki sługa Boży, miał zwyczaj codziennie biczować się odmawiając godzinki o Męce Pańskiej, wziął się do tego samego i odtąd go już żadna pokusa od powołania zakonnego nie odwodziła.

Po upłynionym roku, przypuszczony został do wykonania ślubów uroczystych, przy których doznał nadzwyczajnej pociechy wewnętrznej, i uczuł jakby sznurem jakim ściśnione sobie biodra, a głowę jakby w płomieniach gorejącą, co oznaczało ten dar nieskazitelnej czystości, przeciw której odtąd żadnych nie doznawał pokus, i że nadprzyrodzone oświecenia na umyśle, któremi go później tak obficie Duch Święty obdarzał. Wyświęcony na kapłana, z całą gorliwością oddał się pracom apostolskim, do których go przełożeni przeznaczyli. Do ciągłej modlitwy łą cząc coraz większe umartwienia ciała, trapiąc je trudami, postami, krwawem biczowaniem się, czuwaniem, w krótkim czasie do najwyższej doszedł doskonałości. Najprzód też przełożonym klasztoru, a potem Prowincyałem jednej i drugiej prowincyi wybrany, tak na tych obowiązkach zajaśniał roztropnością i gorliwością, i z taką miłością o duchownych i doczesnych braci potrzebach pamiętał, tak szczególnie przestrzegał w nich w zajemnej jedności i zgody, że go Aniołem pokoju przezwali i wszyscy bez wyjątku pragnęli, aby jak najdłużej swój urząd piastował.

Zostawszy misyonarzem jak tylko kapłaństwo przyjął, już w tym zawodzie aż do śmierci to jest lat blizko pięćdziesiąt pracując, trudno wypowiedzieć ile doznał trudów, a z jak nadzwyczajnym pożytkiem dla dusz wiernych je ponosił. W początkach tego zawodu, pracowicie przygotowywał swoje kazania, i całe pisał. Chociaż miał dobrą pamięć, ile razy wszedł na kazalnicę, jakaś nieprzezwyciężona siła wstrzymywała go wśród kazania, tak że z wielkim wstydem nie mogąc go skończyć, schodzić musiał z ambony. Razu pewnego, gdy z tego powodu gorąco się modlił prosząc Pana Boga ażeby albo go wyleczył z tego rodzaju jakby choroby, albo skłonił jego przełożonych do uwolnienia go od obowiązku kaznodziejskiego, usłyszał głos wyraźnie do niego mówiący: „Nie lękaj się niczego, udzielę ci daru wymowy, i odtąd pracom twoim błogosławić będę.“—„Kto jesteś który tak do mnie przemawiasz? zawołał Anioł zdziwiony, i wtedy począł że ziemia pod nim jakby podczas trzęsienia zadrżała i usłyszał znowu te -słowa: „Jam jest Którym jest  i rozkazuję ci abyś odtąd kazywał po prostu, w sposób zrozumiały dla każdego. Błogosławiony Anioł zrozumiał wtedy, że ową niemożnością kazywania jakiej doznawał dotąd, chciał go Pan Bóg ukarać za wykwintność w sposobie mówienia, i skłonić do miewania przystępniejszych dla prostego ludu kazań. Odtąd więc gotował się na nie, tylko czytaniem Pisma Bożego i modlitwą. Mawiał kazania z największą łatwością, a był tak biegłym w wykładzie najtrudniejszych miejsc Pisma Bożego, że nąjuczeńsi teologowie przyznawali mu w tem wyższość. Miał zaś zwyczaj przy końcu każdej nauki, mówić coś o męce Pańskiej, i tem wszystkich do łez i najżywszej skruchy pobudzał.

Swojemi pracami apostolskiemi objął nietylko Kalabryą, lecz i cale królestwo Neapolitańskie, z niesłychanym wszędzie dla garnącego się ludu na jego nauki pożytkiem. Po ukończonej misyi odbywał uroczystą z ludem procesyą, i wielki krzyż umieszczał na głównym placu na pamiątkę odbytej misyi. Gdy po ukończeniu takowej w mieście Mędyczyno, przygotowano krzyż tak nadzwyczaj wielki i ciężki, że pięciu silnych ludzi podnieść go nawet z ziemi nie mogło, błogosławiony Anioł sam wziął go na barki i niósł na czele proeesyi, co widząc lud cały wolał: „Cud, cud“ Nadciągnięto nad rzekę, a gdy wszyscy na most się wtłoczyli, Anioł z tym że krzyżem suchą nogą przez rzekę przebył, i w tejże chwili okazały się na niebie nad nim, trzy podobnegoż kształtu wielką światłością jaśniejące krzyże. Kilkakrotnie widziano go na kazalnicy w stanie zachwycenia, olśnionego światłością niebieską, i w powietrze na stóp kilka uniesionego.

Arcybiskup Kardynał Neapolitański, zawezwał go z kazaniami wielkopostnemi, do głównego kościoła w tej stolicy. Święty rozpoczął je ze zwykłą sobie przemawiając prostotą. Nie podobało się to wybrednym słuchaczom, którzy się do tego kościoła Zgromadzali. Na drugie jego kazanie przyszło ich bardzo mało, na trzeciem prawie nikogo nie było. Widząc to kapłan zarządzający tym kościołem, przeprosił błogosławionego Anioła, i uwolnił od dalszych nauk. Pokorny sługa Boży, ani słowa nie mówiąc, wziąwszy kij w rękę, wyszedł z Neapolu. Lecz ledwie się oddalił o milę, przysłał po niego Kardynał aby powrócił, i dalej swoje kazania miewał. Posłuszny błogosławiony Anioł, spełnił to polecenie Arcybiskupa, rad nawet temu, że jak był tego pewnym, nowego upokorzenia spotkają. Gdy wstąpił na kazalnicę, ujrzał wielką liczbę słuchaczy, a to właśnie najbardziej ubiegających się o kazania wytworne, gdyż spodziewano się, że go zastąpi jeden z najkwiecistszych w Neapolu kaznodziejów. W ciągu nauki widział jak go niechętnie słuchają, a szczególnie za uważał pewnego znakomitego literata, który prawie głośno szydził z jego kazania. Przy końcu tak się Anioł odezwał: „Proszę odmówić Ojcze nasz i Zdrowaś Marya, za duszę tego, który wychodząc z kościoła padnie nieżywy. Owóż, słowa te mało kogo przeraziły a w większej części obudziły śmiech i podejrzenie, że ten prostaczek, jak go nazywali, chce proroka udawać. Tymczasem, w chwili gdy ludzie tłum nie wychodzili, przy samych drzwiach padł tknięty apopleksyą tenże szyderca o którym wspomnieliśmy, i niezwłocznie skonał. Wypadek ten nadzwyczajne wywarł w calem mieście wrażenie. Odtąd kosciół pomieścić nie mógł słuchaczy zbierających się na kazania błogosławionego Anioła. Gdy schodził z kazalnicy taki tłum rzucał się na niego aby się otrzeć o jego habit, albo wziąść kawałek z pinszcza jego na relikwią, że go straż policyjna musiała otaczać, strzegąc aby go nie udusili. Lecz co dla niego bym najpożądańszem, najwięksi grzesznicy się nawracali i do jego konfesyonału się garnęli.

Wielu różnymi cudami i w innych miejscowościach raczył Pan Bóg uświetnić tego Apostoła Swojego. Widywano go w czasie kazań w stanie zachwycenia okrytego światłością cudowną, wychodzącą z wizerunku Pana Jezusa albo Matki Bożej, do których zwracał się wtedy z modlitwą. Miał także ten dar cudowny, że przenosił się z miejsca na miejsce, z szybkością jakby błyskawicy, i współcześnie na różnych bywał obecny. Od chwili wyświęcenia na kapłaństwo aż do śmierci, to jest przez lat przeszło czterdzieści, poświęcał się zawodowi misyonarskiemu. Każdego roku sześć miesięcy spędzał na misyach, a drugie sześć w klasztorze, oddając się najostrzejszej pokucie i najwyższej bogomyślności. W pracach jego apostolskich żadne trudności go nie powstrzymywały. Zdarzyło się razu pewnego, że podczas misyi, złamał był nogę; pomimo tego co dzień miewał z kazalnicy na którą go wnosili, po trzy nauki.

Kilku osobom bliższe z nim mających stosunki przepowiedział dzień swojej śmierci. Gdy ten nadszedł, przyjął ostatnie Sakramenta święte, i ciągle się modlił. Przed samem skonaniem, okazał się mu zły duch, którego odegnał znakiem krzyża świętego mówiąc: Milcz szatanie, nie samym chlebem żyje człowiek. Zasnął błogo w Panu, wymawiając te słowa: „Przyjdź już przyjdź dobry Jezu “ dnia 30 października roku 1739. Papież Leon XII wpisał go w poczet błogosławionych.

POŻYTEK DUCHOWNY.

Dwa razy błogosławiony Anioł, ulegając pokusie złego ducha, występował z zakonu, aż nareszcie uciekając się do modlitwy a szczególnie do rozmyślania męki Pańskiej, wytrwał w swojem powołaniu. Używaj i ty tychże środków, gdy widzisz się niestałym w dobrych swoich przedsięwzięciach, a wyjednasz sobie łaskę wytrwałości.

MODLITWA (Kościelna).

Przedziwny w świętych Twoich wszechmogący
Boże! któryś serce błogosławionego Anioła
do Siebie przyciągnąć raczył, za jego zasługami i 
wstawieniem się spraw, abyśmy
wszystkiem co ziemskie wzgardzając, w miłości
wiekuistej ojczyzny przez ciągłe rozmyślanie
rzeczy niebieskich, utwierdzali się.
Przez Pana naszego i t. d.

Na tę intencyą: Z drowaś Marya.


Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna, str. 689-691