mistrza Edwarda tegoż czasu żyjącego. Żył około R. P. 1130.
Tomasz z Anglii w mieście Lugdunie z zacnych i pierwszych ludzi miasta onego urodzony, wychowanie nie bardzo pilnie miał; bo rychło osierociały na obu rodzicach zostając (acz już był dobrze w nauce postąpił) z powinnym swym Rycheryuszem szlachcicem bogatym , na wieś się udając, myśliwstwem się, jako lata takie zwykły, zabawiał, jednak czystość cielesną zachował, a prawdę tak miłował, iż i w żarciech pochybnego się słowa strzegł. Był dobrych obyczajów, dowcipu wielkiego, twarzy wesołej, a z poważnością zmieszanej, wdzięcznej w mowie, i na ciele urodziwy. Raz kaczki goniąc, gdy jastrzębia, który za kaczką w padł w wodę i tonął, wyrwać chciał: wskoczył, z konia zsiadłszy, we wodę, która go jako bystra porwała, i pod koło młyńskie niosła. Lecz gdy pod nie wpaść miał, stanęło koło tak długo, aż mu pomoc dano. Tak go Pan Bóg cudem onym strzegł, na rzeczy go welkie sobie chowając. Bawił się potem przy drugim powinowatym swym bogatym 3 lata, skarb je go w ręku mając. A iż osobną w sprawach mądrością, i obyczajów uczciwością, i w poradzie statecznością, ludzkie na się oczy obracał, zdał się nieco mieć pragnienia ku nabyciu dostojeństwa. Acz sam potem wyznawał, iż nie w mocy ludzkiej drogi jego, gdy on insze myślił, a Pan Bóg go do inszego popychał. I przystał do arcybiskupa Kantuaryjskiego Teobalda, u którego już młodzieńskie obyczaje opuściwszy, ludźmi się mądrymi i dostałymi bawił. Poznał w nim Teobaldus wielkie cnoty, czujny rozum i mądrość, i do rady go swej w rzeczach koronnych i domowych przypuścił, i był mu bardzo miły, i wszystkim którzy mu się przypatrzyli. Co widząc archidyakon arcybiskupi Rogerius, z zazdrości wielkim mu nieprzyjacielem został, i chciał go rozmaitemi krzywdami i potwarzami, od dworu odpędzić. Ale on umiał wszystko mądrze wycierpieć i zrozumieć.
Zalecił potem arcybiskup wierność i mądrość jego królowi Henrykowi, i uczynił go król kanclerzem swoim, która dostojność wtóra jest w Anglii po królu. Przybywało mu co dzień dochodów, czeladzi, dworów, tak, iż jako za królem tak wiele za nim dworu szło. I mówił mu czasem król żartując: iż gdy wynijdzie, dom mój pustkami zostaje. Jednak to on wszystko na cześć królewską obracał, i uprzejmą mu wiarę zachował, tak iż go król bardzo miłował, i co on rzekł, na tem przestawał, bo nikt nie był nadeń wymowniejszym, mędrszym, hojniejszym, zwłaszcza na ubogie. Po śmierci Teobalda wstąpił na areybiskupstwo Kantuaryjskie. Na które poświęcony będąc, wszystek się odmienił, i dziwnej się łaski Bożej napełnił, wszystko swe serce do Boga na służbę jego obracając; a chcąc na ciało swe wodze włożyć, mimo innych wiele udręczenia i pokut, które czynił, przyjął zakon i regułę kanoników, które zowią Regulares; i tak arcybiskupstwa i regule onej dosyć czynił.
A iż był jeszcze szat zakonu onego jawnie na się nie wziął, czekając ażby był w cnotach lepiej ukrzepczony, sługa jeden miał zjawienie takie: ktoś srogo przyszedł do niego i mówił: powiedz kanclerzowi (bo go z gniewu arcybiskupem zwać nie chciał), niechaj szaty odmieni, bo będzie ze mnie miał nieprzyjaciela. Co on usłyszawszy, płakał, i myślił jaki na się ciężar wziął, i pobudził się sam do dobrych przykładów, aby cale światem wzgardził, a sam się ofiarą Bogu czystą poświęcił. Uczynił to, wielkie sobie pokuty w poście, w niespaniu, w pracy, i modlitwach zadając. I była dziwna łaska Boża w onej odmianie jego, skoro na arcybiskupstwo wstąpił, ubogich (acz ich wiele bieżało do niego tak, iż nie stawało tak wiele jako dawał) wspomagał i dla nich dochodów kościelnych przyczyniał, i to co odeszło było, dostawał i wszystko naprawował.
Potem się nań czart oburzył przez złe ludzie. Wiele świętokradzców, którzy byli imiona kościelne pobrali, źle go bardzo do króla odnosili, czego im też biskupi niektórzy zazdrościwi pomagali, ci, których jego święte postępki i naprawy obyczajów kapłańskich dolegały. Dziad króla tego wzruszył był prześladowanie na Kościół, stawiąc niektóre prawa kościelnej wolności przeciwne, przeciw którym iż się duchowni mocnie zastawali, wykonać się nie mogły. Między inne mi to było; aby żaden do stolicy apostolskiej nie appellował. Aby arcybiskup i biskupi wzywani od papieża bez dozwolenia nie wyjeżdżali. Aby biskup niektórych osób nie wyklinał bez woli królewskiej, ażeby się duchowni u świeckiego urzędu sądzili, a urząd świecki prawa o dziesięciny i kościoły odprawować mógł.
Te takie ustawy już dawno odrzucone chciał król Henryk udać pod takim płaszczem. Zebrawszy duchowne arcybiskupa i biskupa, używał ich, aby ustawy i prawa pospolite, i zwyczaje królestwa potwierdzili i zachowali, w czem acz się bał oszukania, Tomasz ś. wszakże iż mu wierni niektórzy królewscy obiecowali, iż król nie miał nic wznawiać przeciw wolnościom kościelnym, a iż go o to z płaczem prosili, żeby to obiecał królowi do uspokojenia wszystkich trudności i rozterków z królem: pozwolił na ono podanie Tomasz ś. z biskupy wszystkiemi, prawa, i zwyczaje koronne chować. Lecz gdy król przydał, aby dziada jego ustawy czytane i od arcybiskupa zapieczętowane były, poznał Tomasz ś. zdradę i wyznawając przed Bogiem wierność swoję ku Kościołowi Bożemu, rzekł:
póki dusza moja w ciele, tego nie uczynię. Dziwnie żałował onego słowa, iż był nieroztropnie przyzwolił na rzecz pną tak pokrytą, i sam się karząc, Mszy ś. mieć nie śmiał i mówił do swoich: potępieniu to podległo cośmy uczynili, by nas dobre serce nie wymawiało. I nie miał Mszy, aż mu rozgrzeszenie od papieża przyniesiono.
Trudno wymówić jako wiele miał trudności i prześladowania od króla i sług jego. Wtenczas, acz wprawdzie popsowali się byli kapłani, i w księży złe obyczaje kwitnęły, jednak dopuścić tego nie chciał arcybiskup, aby je świecka ręka sądziła i karała. I mówił mu król: mężobójców, świętokradzców,
i złodziejów bronisz: a święty odpowiedział: ja takich nie bronię, ale ludzi na służbę Bożą oddanych, sąd świecki na wzgardę kościelną, sądzić i potępiać nie ma, i tego do śmierci nie dopuszczę. Odpowiadał mu tedy król jawnie, i przegrażał się nań. Zaczem go wszyscy, króla się bojąc, opuścili, a on ustąpić i do Rzymu jechać umyślił. Lecz gdy go puścić nad zakazanie królewskie nie chciano, wrócić się musiał. Król szukając nań przyczyny, gdy go jeden szlachcic spotwarzył, porwać arcybiskupa do siebie kazał. Chorzał w ten czas bardzo Tomasz ś., wszakże stanął, i do sądu się swego do papieża odwoływał, króla pokornie prosząc, aby się temu nie sprzeciwił. A on się przecię na wielką summę arcybiskupa potępił, i sprawować mu się kazał. On jednak apellacyi nie odstępował. W tem szlachcic on od Boga skarany, i z dwiema synami zaraz umarł.
Znalazł na męża świętego inną przyczynę król, kazał mu liczbę czynić z dochodów niektórych królewskich, które naonczas gdy był kanclerzem, w ręce swej miał, z których on już się był dostatecznie sprawił. Leżał wtenczas bardzo chorując Tomasz ś. wszakże gdy go z tym gabano, umyślił iść do króla nazajutrz. Przestrzegli go niektórzy z pokoju królewskiego, jeżeliby jutro się królowi stawił, iż albo zdrowie stracić, albo do więzienia iść miał. A on nieustraszony, acz mu drogę onę wiele biskupów i innych odradzało, miawszy Mszę, w komży i z krzyżem w ręku, szedł na pałac, i tak jako pierwiej do Rzymu apellował. Radził mu biskup Wintonieński, aby arcybiskupstwo złożył, a nie wdawał się w takie niebezpieczności zdrowia swego; a on mówił: Nie dla tegom je przyjął, abym je królowi puszczać miał, ale żebym za nie sam siebie nie żałował. I skazał go król do więzienia, jako pokoju pospolitego nieprzyjaciela; a on siedząc, a nie chcąc lżyć stanu swego, powiedział: Owca pasterza, i uczeń mistrza, a syn ojca swego sądzić nie może. Jako złoto żelazo przewyższa, tak stan kapłański nad królewski jest; do Stolicy Apostolskiej apelluję. Król jednak pojmać go nie kazał; ale gdy wychodził z pałacu, wszyscy nań ciskali czem. mogli na wzgardę, wołając: zdrajca królewski, zdrajca!
Cierpiał ono wszystko mocny mąż w wierze, i do klasztoru swego przyszedłszy, z onej tak wielkiej liczby czeladzi swej ledwie sześć sług znalazł, inne wszystkie bojaźń królewska rozpłoszyła. I przyzwawszy ubogich, z nimi jadł, a wiedząc zapewnie, iż go nazajutrz król pojmać miał, w nocy ze dwoma bracią zakonnymi, a jednym sługą uszedł, i długo się kryjąc, przebył morze i do Rzymu się puścił. Z tak bogatego i możnego, tak się ubogim dla Chrystusowego Kościoła stał, iż na drodze onej ledwie osiełka najemnego mieć mógł.
Król Angielski uprzedził pierwiej do papieża Aleksandra III, swemi posłami biskupy, wiele potwarzy, na ś. Tomasza kładąc, ale żadnej rzeczy o nim papież nie wierzył, wiedząc co był za człowiek Tomasz, który gdy do niego przyszedł, uściskając go, płakał nad nim, i za ono męztwo o Kościół Boży dziękował. A gdy składał arcybiskupstwo w ręce jego, brać go od niego nie chciał, czyniąc mu dobrą myśl, iż się wszystko uspokoić miało. Potępiwszy tedy papież prawa one Angielskich królów, i wszystkie im przystające wykląwszy, posłał św. Tomasza do klasztoru Pontyniaku. O czem gdy się dowiedział król Angielski, iż arcybiskup wolny jest od papieża uczyniony, wszystkie jego powinowate, majętność im pobrawszy, z królestwa wygnał, aby Tomasza tern więcej trapił.
Była mu ciężka nędza ona swoich tak nagła i tak wielka, a iż im pomocy dać nie mógł, wszakże gdy się na krew nie oglądając, przy sprawiedliwości kościelnej stał, myślił o nich P. Bóg, iż je król Francuzki Ludwik dla niego ogarnął i wspomagał, i samego z Pontyniaku do siebie wziął, gdy ztamtąd dla pogróżek króla Angielskiego na one mnichy, którzy go przechowywali, uciekać, aby nic dla niego ten zakon nie cierpiał, musiał. Cztery lata w klasztorze, Columba nazwanym, w wielkiem nabożeństwie, czynieniu pokut rozmaitych i trudzenia cielesnego, przeżył. Rzadka noc była którejby na modlitwach i dyscyplinach nie strawił, w wielkiej pokorze służąc bogomyślności we dnie i w nocy.
Po siedmiu leciech wygnania swego, król Francuzki i papież zjednali go z królem Angielskim, i za przywróceniem wszystkiego siedział znowu na stolicy swojej, wszakże pokój on nie był tak mocny, żeby mu dufał mąż ś., bo widział i tę sprawę miał od Zbawiciela swego w objawieniu, iż ostatek żywota swego w wielkich uciskach i krwi swej za kościelną sprawiedliwość przelaniu, strawić miał. Rychło potem słuchając król potwarców i nieprzyjaciół jego gniew wziął przeciw niemu, i gdy do syna jego w sprawie jednej jechał, wskazał do niego poselstwo, aby się wrócił, a w żadnem królewskiem mieście nie powstał, gdyż pokój uczyniony zepsował. Zdziwił się tak prędkiej odmianie, i do stolicy się swej wróciwszy, dzień Bożego Narodzenia święcił, w który dzień wyklął jednego sługę królewskiego dla grzechów jego, Radulfa niejakiego, za występki jego.
Tem poruszony król, rzekł jawnie przed swemi dworzany, co ja za sługi mam tak nikczemne? ja je podwyższam, a oni mi niewierni, i jednemu księdzu śmiać się ze mnie dopuszczą. To słowo czterej zacnych, i królowi powinowatych panów usłyszawszy, nabrali z sobą wiele ludzi, te zwłaszcza, które był dla grzechów ich arcybiskup powyklinał; mieniąc przed nimi, iż im król kazał zabić arcybiskupa. Pobieżeli, i przyjechali do Kantuaryi, czterej oni sami prosili pierwiej słuchania, które gdy im dał mąż ś. wymawiać mu poczęli, iż biskupy i inne wyklina, królewicza nie radby na królestwie widział, a iż dobrodziejstw a królewskie nieżyczliwością oddaje. On nieprzestraszony, wielkiem sercem powiedział im, iż tego wyklina i będzie wyklinał, który prawom Kościoła świętego Rzymskiego posłuszny nie jest, i ze złości swoich powstać nie chce. A oni gdy mu śmiercią grozili, rzekł: Mieczów się waszych nie boję, prędszy ja będę do męczeństwa, niżeli wy do morderstwa. I tak z gniewem z domu wyszli, mając wiele ludzi zbrojnych około dworu jego. Patrzyliśmy nań wtenczas, a on nie tylko się nie przeląkł, ale jakoby na wesele wezwany siedział.
Wnet się oni zbrojni do domu arcybiskupiego dobywać poczęli, i już tyłem przez sad przełazili. Uciekło od niego wiele księży, a sam uciekać nie chciał, ledwie go do kościoła mnisi je go, gdzie już nieszpor śpiewano, wewlekli, i chcieli kościół zamykać, on zakazał, mówiąc: Nie tak bronić mamy kościoła, jako zamków i obozu bronią, ale cierpiąc wygrać mamy. A owo w padli w kościół oni katowie, wołając: gdzie jest arcybiskup, zdrajca królewski? a on się odezwał, owo jest, nie zdrajca, ale kapłan, gotowem za tego umrzeć, który mię swoją krwią odkupił, uciekać od sprawiedliwości nie będę. A oni rzekli: Rozgrzesz tych, któreś wyklął i z urzędu złożył. Odpowiedział: Nie rozgrzeszę, bo nie uczynili dosyć za występki swoje. Rzekli: Zabijem cię. Powiedział: gotowem, aby śmiercią moją Kościół się uspokoił, i przy swej wolności został, a rozkazuję wam z strony Bożej, abyście żadnego z moich nie ruszali. Tedy się nań rzucili chcąc go wywlec z kościoła i zabić, ale ruszyć go z miejsca nie mogli. Jednego z nich odepchnął, który mu wielką ranę w głowie zadał.
Widząc czas swój mąż ś., głowę jako na modlitwę skłonił, i podniósłszy ręce złożone w górę. Bogu i Pan nie Czystej, i ś. Dyonizyuszowi Męczennikowi, kościół swój i jego sprawiedliwość oddawał. Drugą mu ranę także w głowie zadali, stał przecię nic się nie ruszając, aż gdy trzeci raz miecz w głowie utopili, przyklęknął, mówiąc: Dla Imienia Pana Jezusowego i obrony Kościoła jego, gotowem umrzeć. Nakoniec tak okrutnie mu głowę rozcięli, iż mózg na twarz ze krwią płynął. A jeden subdyakon jego przeklęty Ugo (bo wiele i złych biskupów króla nań pobudzało), szyję jego depcząc, krew i mózg z głowy po ziemi rozpraszał, mówiąc: Pójdźmy ztąd juźci nie wstanie. Z taką statecznością głowy im dotrzymał, ani się schylając, ani stękając, ani jej umykając. Zabity jest dnia 29 grudnia, R. P. 1171. Rozbójnicy oni dom arcybiskupi złupili, przyjacioły jego z Anglii zubożone wygnali. Gdy ciało obmywano, włosiennicę na nim długą znaleziono tak wszy pełną, iż mu było drugie męczeństwo. Na co lud patrząc, bardzo płakać musiał.
Po jego śmierci wielkie zamieszanie od wnętrznej niezgody przyszło na królestwo. Wzburzył się syn królewski na ojca, i upadku wszyscy państwa wszystkiego czekali, gdy postronni nieprzyjaciele zewsząd nalegali. Aż P. Bóg objawił, iż nie inszą drogą do pokoju przyjść mieli, jedno gdyby król Męczennika, który już cudami słynął, przeprosił. Król z pokorą wielką boso i na poły nagi szedł do kościoła, i przed drzwiami upadł, i wszedłszy na miejsce gdzie był ś. zabity, rzewno płakał, i przystąpiwszy do grobu, uczynił jawną spowiedź przed biskupy, iż ś. tak upornie prześladował, wszakże nigdy zabijać nie kazał. Jak o tam płakał i wzdychał, trudno wymówić. Wrócił wszystkie wolności Kościołowi, i jeszcze dochodów przyczynił. Potem kładąc i głowę w okienko grobu ś. Tomasza, obnażył swój grzbiet, i dał się bić rózgą biskupom, pięć go biskupów uderzyło, a ośm dziesiąt mnichów każdy po trzykroć. I tak był rozgrzeszony. Siedział na gołej ziemi, i nie jedząc, a boso się do domu wracając, całą noc na modlitwie strawił. Czynił taką pokutę, jakiej żaden król Angielski nie czynił. I wnet P. Bóg odegnał nieprzyjaciele jego, bo tego dnia, którego król do Kantuaryi przyjechał hrabia ze Flandryi z wielkiem się wojskiem nazad, pokój ziemi dając, wrócił, a drugiego dnia król Szkocki, który z wojskiem w ziemię ciągnął, pojmany jest, i inni wszyscy nieprzyjaciele ucichli, i pokój się wrócił, za przyczyną świętego Męczennika. Przez P. naszego Jezusa Chrystusa, który z Ojcem, i z Duchem ś. króluje na wieki wieków, Amen.
Ks. Piotr Skarga ,,Żywoty Świętych Starego i Nowego Zakonu na każdy dzień T.II", str. 625-628